Autor ,,Bojek starego bacy'' Władysław Bułka-Machałcyn, urodził się i wychował w górach, w Rycerce Górnej, w Beskidzie Żywieckim. Był zawsze blisko górali, rozmawiał z nimi, towarzyszył im w pracy na roli i w zagrodzie, na halach przy wypasie owiec i bydła. Był wszędzie tam gdzie żyli, pracowali, bawili się i wypoczywali.

Podstawowym źródłem kawałów o bacy są obyczaje górali zamieszkujących w Rycerce Górnej, Dolnej i Kolonii, Rajczy, Złatnej, Ujsołach, Żabnicy, Soli i Zwardoniu.

A oto niektóre z nich:

O śpioncym rycerzu

Roz przyjechała do Zakopanego wyciecka szkolno dzieci goralskich z Korbielowa i posli pod Giewont.

- poparcie się dziecka - godo nauczyciel- ten Giewont, to jak śpioncy rycerz. Legynda głosi, że jakoby się u nos kiedy źle działo, to łon wstanie.

- To na co on jesce ceko? - zawołał Jasiu łod Kowola.

Folklor

Juhas stoi przed bacowkom i strasnie głośno śpiewo. Baca podchodzi do niego i godo :

- Jantek, cego się drzes.

- Baco, ady to nie drzes ino folklor.

Pożar

W Radeckach pod Oźnom u Jonka wybuchnoł łokropny pozar. Polił się cały dobytek.

Józof Kukura tak poziero, poziero i godo som do siebie:

- Niek to wszyscy debli weznom. Teroz to sie wsyscy przysli grzoć. A podpolić to ni mioł kto, musiołek to son zrobić.

Skuteczne lekarstwo

Baca Kopyrciok strasnic był mondry, som se lecył swoje łowiecki jak mu zachorzyły. Hyr się nios po całej dziedzinie.

- A godali lyz, ze ludzi potrafi lycyć.

W niedziele wybrali się do niego na hole gazdowie, a z nimi stary Ludwik Bandytka, co to był tyz najmondzyjsy we wsi. Stary Ludwik pyto się Kopyrcioka, zeby go sprawdzić, co un wort:

- Bacosku! Slasecniek chory, ni mom ani smaku, ani powonienio, ani tyz prowdy nie godom. Może byście co poraili?

- Co byk nie poraił, dyć porajym - zagodoł Kopyrciok.

- Dom wom Ludwicku takie Trzy pastylki, co wom pomogom. Jednom se zazyjecie teroz, a dwie poły m. jakby się wom choroba nawróciła.

Stary Ludwik zagryz i godo:

- Baco! Przeca to som bobki łowcę.

- No dyć prowda - rzek baca - widzym żeście wyzdrowieli

- i smak mocie i powonienie, no i prowde godocie.

U weterynorza

Franek z Koryta poseł ze swojim koniym do weterynorza, bo mu zachorzoł. Weterynorz z Rajcy dół mu łogromny zastrzyk, taki prawie ze koński. Koń tak się zerwoł, ze uciyk. Gazda się pyto:

- Kiela się należy, panie weterynorzu?

- Dwie slowki!

- Panie, niech bydom śtyry, ale mi tyz dejcie taki zostrzyk, cobyk dogonił mojigo konia.

Niełatwa sprawa

Poseł gorol do doktora. Po wstympnyk badaniak doktor godo tak:

- Wojciechu, trzeba oddać moc, butelki stojom na sofce.

- Jo na kwilę wyjdym, a wy to sobie załotwcie.

Po kwili wraco lykorz, patrzy, a tu wsytko mokre, łod wierchu na

doł, wiync się zdziwiony pyto:

- A cozeście to Wojciechu narobił?

- No, nic takigo. Myślicie panie lykarzu, ze to tak łatwo najscać z dołu do wierchu, zeby trafić do flaski co stoi na sofce?

,,Groń z groniem się nie zyndzie, a człowiek z człowiekiem tak."

 

Udostępnij Drukuj E-mail