„...Pan Bóg wyznaczył mi za zadanie budowę kościoła w Ciściu” - wspomina ksiądz Władysław Nowobilski, Wielki Budowniczy świątyni. Po pracy duszpasterskiej w Zawoi ksiądz został skierowany do pracy w parafii w Milówce - o drodze kapłańskiej księdza pisaliśmy TUTAJ.
Bezpośrednim impulsem o podjęciu decyzji o budowie kościoła była katechizacja i potajemne odprawianie mszy w pomieszczeniu zaadaptowanym z zabudowań gospodarczych w Cichym przez mającego ogromny wpływ na księdza brata Józka. A mieszkańcy Ciśca również chcieli mieć własną kaplicę.
Węgierska Górka na Starej Fotografii/ Wojciech Jeleń
Wybór padł na starą piekarnię, będącą własnością Marii i Władysława Śleziaków. Właściciele oddali piekarnię wraz z parcelą, co jak na owe czasy było decyzją bardzo odważną i godną podziwu. Potrzebna jednak była opinia fachowca odnośnie starego budynku. Architekt Stanisław Wiewióra doradził jednak, iż lepszym rozwiązaniem będzie zbudować nowy dwurodzinny...dom, który będzie można przekształcić w kaplicę. Z wnioskiem o pozwolenie na budowę domu występują więc Państwo Śleziakowie, ks. Kardynał Karol Wojtyła akceptuje plan, wykonawcą projektu zostaje wtajemniczony w sprawę Bolesław Szuran. Jest maj 1972 roku.
Rusza budowa. Wkrótce jednak zaczyna brakować pieniędzy, a wąskie grono ludzi uczestniczące w pracy nie ułatwia zdania. Wtajemniczenie większej liczby osób powoduje interwencję władz i zaplombowanie budowy. Ksiądz Władysław Nowobilski podkreśla, iż władze prześladowały Władysława Śleziaka i jego siostrę Marię, a skutkiem niezłomnej postawy rodzeństwa wręczono im nakaz rozbiórki. Prace zostają zatrzymane.
Jednak determinacja ludzi i księdza Władysława sprawia, iż plan wybudowania nielegalnej świątyni nie upada - na jej powstanie wyznaczono ostatnią sobotę października 1972 roku. Ponownie jednak władza wpada na trop.
Tymczasem wśród ludzi zaczyna panować atmosfera przygnębienia i rezygnacji.
„Pani Stefanio, co dalej robimy?" - słowa te kieruje ksiądz Nowobilski do Stefanii Łysoń, a jej odpowiedź determinuje dalsze losy kościoła: „Jak to co - budujemy, niech się ksiądz nie załamuje".
5 listopada 1972 roku
We wczesnych godzinach porannych na fundamentach budowy przy piekarni Państwa Ślaziaków zostaje odprawiona msza. Staje prowizoryczny ołtarz z pustaków. Szybko roznosi się wieść o budowie. Oddajemy głos księdzu Nowobilskiemu: „Starsze kobiety i młodzież podawały cegły z ręki do ręki, aż do poszczególnych murarzy, ponieważ wraz z rozpoczętą budową rozbierano piekarnię (...). W tym samym czasie z Placu Drożdżów, gdzie była przygotowana więźba dachowa, furmani wozami przewozili ją na budowę i składali na polach w pobliżu Soły. Zwoził też ze wsi pustaki, cegłę i inne materiały budowlane ofiarowane na budowę przez mieszkańców Ciśca. (...) Praca w całej pełni rozwinęła się około godziny 9, wszystko przebiegało sprawnie, atmosfera z pełnej obaw przerodziła się w entuzjazm (...). Gdy zaczęły mury wznosić się coraz wyżej, trzeba było stawiać rusztowania, by zgodnie z propozycją ks. Przewrockiego wymurować mur do wys. 5,5 m. Pomyślano też o posiłkach, zwłaszcza dla murarzy, by nie musieli iść do domu. I już około 10 godziny był pierwszy posiłek, w którym i ja uczestniczyłem”.
Interwencja SB
Władysław Dziedzic zostaje zawieziony na posterunek MO w Węgierskiej Górce. Pod groźbą zatrzymania władza zakazuje mu powrotu na budowę, jednak Władysław Dziedzic powraca i kontynuuje budowę do końca. To jednak nie wszystko, wkrótce bowiem zostaje wyłączony prąd. Prace jednak trwają - kładzione są krokwie na świeże mury. Na tym etapie władza już nie interweniuje w przekonaniu, iż i tak cała tak szybko budowana kaplica wkrótce się zawali.
„Teraz po latach, myśląc o tej nocy, tak bardzo wyraźnie widzę to, że cudem było, że świeże mury nie runęły pod wpływem nałożonych na nie krokwi (...) Pan Bóg pokazując swoją moc sprawił, że nie tylko nie zawaliła się budowla, ale nawet nikt palca nie zranił podczas wszelkich prac na budowie, chociaż było w nią zaangażowane paręset ludzi”.
Artykuł powstał na podstawie rozmów z księdzem Władysławem Nowobilskim oraz jego książki „On namaścił moje dłonie..."